Podobno nigdy nie jest za późno na zmiany. Tak mówią mądre powiedzonka, ale ja akurat więcej mam w sobie z realisty niż fana ludowych mądrości.
Kilka lat temu, przede mną i moim narzeczonym pojawiła się opcja wyjazdu do USA. Rozważaliśmy wszystkie za i przeciw. Kluczowym argumentem był fakt, że jeszcze nie mamy tutaj zobowiązań na lata, kredytu, domu, dzieci na utrzymaniu. To była decyzja w stylu “teraz albo nigdy”. Chcemy zobaczyć jak tam się żyje czy nie? Jeśli tak to jedziemy. Już. Bez odwlekania. No i pojechaliśmy.
O początkach mojej emigracji i doświadczeniach poczytasz tutaj:
- https://www.uwujasama.pl/emigracja-czy-warto-wyjezdzac-i-dlaczego-jestem-w-usa/
- https://www.uwujasama.pl/jak-zaczela-sie-moja-emigracja-do-usa/
- https://www.uwujasama.pl/pierwsze-chwile-na-emigracji-w-stanach/
Dzisiaj, po prawie 6 latach naszło mnie na małe podsumowanie. Pewnie to przez ta szaroburą pogodę i deszcz padający od rana. Przez te kilka lat, trochę zmieniło się w moim życiu. Były to i te duże zmiany: ślub, dziecko, kupno domu i te drobne, które niezauważalnie wkradają się w codzienność, by potem stać się jej częścią. Co się zmieniło u mnie w tym codziennym życiu?
Kuchnia
Mieszkam godzinę drogi od polskiej dzielnicy i nie mam na co dzień dostępu do typowo polskich produktów. Amerykanie nie znają twarogu, chleb to albo coś na kształt francuskiej bagietki, włoskiego wypieku albo pieczywa tostowego. Inne są wędliny, trzeba się naszukać dobrych. Nawet czekolada nie smakuje mi tak jak polska, belgijska czy niemiecka. A jestem wielkim fanem gorzkiej czekolady. Dlatego zmieniło się moje menu. Na śniadanie zamiast kanapek ze świeżą bułeczką jem zazwyczaj owsiankę, jogurt albo jajka. Zamiast naszego sernika królewskiego pojawia się nowojorski cheesecake. Szynkę zastępuje wędzonym łososiem albo indykiem, boczek bekonem i jakoś idzie. Polubiłam z kolei to, o co u nas ciężko albo jest drogie: świeże krewetki, kraby, dobra wołowina czy mięso z bizona(!). I cała gama pachnących owoców z Florydy i bliskiego przecież Meksyku.
Będąc w polskim sklepie robię zapasy jak na wojnę i mrożę, mrożę, mrożę. Prawie wszystko wędruje w zamrażarce: od kiełbasy na ognisko, chleba, na ciastach skończywszy. A podczas wizyt w Polsce nic tak dobrze nie smakuje jak świeża bułka ze sklepu na rogu z serkiem ziarnistym, słodka jagodzianka i sernik na wiejskim twarogu. Prawda?
Z racji tego, że do sklepu daleko nauczyłam się radzić sobie sama. To na emigracji po raz pierwszy piekłam chleb, smażyłam pączki, czy kisiłam zakwas na żurek. Trochę więcej pracy, ale jakie pyszne efekty.
Tolerancja
Nie czarujmy się, mieszkając w Polsce nie miałam za dużo do czynienia z ludźmi o innym wyznaniu, kolorze skóry, języku. Tutaj na jednej ulicy są 3 różne świątynie i nikomu to nie przeszkadza. Krąg moich znajomych poszerzył się o reprezentantów innych kultur i obyczajów. Nauczyłam się, że nie można wrzucać wszystkich do jednego worka, a każdy człowiek jest indywidualnością. To, że ktoś chodzi do takiej czy innej świątyni wcale nie czyni go lepszym do drugiego. Oczy mogą otworzyć się na wiele doświadczeń, jeśli tylko im na to pozwolimy.
Podejście do życia
Nie planuję co będzie za 5 lat. Nie wiem, gdzie będę mieszkać i co robić. Nie mam takiego przywiązania do ziemi, miejsca czy budynku jak miałam w Polsce. Tutaj domy zmienia się kilka razy w życiu i przez to traktuje bardziej jak inwestycję, patrzy na nie pod kątem wygody a nie budynku mającego służyć dzieciom i wnukom. Jestem otwarta na nowe propozycje i wcale nie wykluczam przeprowadzki na drugi koniec Stanów czy globu. Życie jest jedno, można spróbować czegoś nowego. Sam jesteś kowalem swojego losu i od ciebie zależy to jak wiele spraw się potoczy. Pieniądze nie są najważniejsze. Mam tyle, że stać mnie na wszystko czego potrzebuje. Jasne, mogłabym zamiast Forda kupić sobie dwa razy droższego wypasionego Lincolna. Tylko po co? Nie jestem fanką drogich metek i marek. Szczerze mówiąc kupowanie torebki za tysiąc dolarów tylko dla jakiegoś znaczka jest dla mnie przerostem formy nad treścią. Mogę zapłacić za dobrą jakość, ale nie przepłacać za niby luksus. Ale to moje podejście, ja tego do szczęścia nie potrzebuje. Jeśli kogoś taki gadżet uszczęśliwi to niech kupuje. Jak to mówią “whatever makes you happy – cokolwiek czyni Cię szczęśliwym”. Mi nic do tego. Osobiście wolę wydać pieniądze na podróże albo spędzić czas z dzieckiem zamiast wracać do pracy. Inne sprawa, że wybieram opcję, w której zarabiam mniej, ale mam za co bezcenny czas dla rodziny, więcej zdrowia i radości z życia.
Nie tylko emigracja przynosi zmiany. Ostatnie 12 miesięcy wpłynęło na codzienność każdego z nas. Co zmieniło się u Ciebie? Daj znać.
Tymczasem u mnie za oknem wychodzi słońce. Pora na spacer, trzeba korzystać z wiosny.