Dzisiaj zabiorę Cię w niezwykłe miejsce. Do tej pory czuć tu strach, zmęczenie i ekscytację zabłąkanych emigrantów, przybywających z zza oceanu do Ameryki. Mimo, że minęły już dziesiątki lat. Zobacz jak dzisiaj wygląda wyspa łez i nadziei.
Jestem w dużej hali. Stoję na balkonie, na piętrze. Pode mną prawie pusta sala z ceglaną podłogą. Przez okna, tuż pod sufitem, wpadają żółte promienie styczniowego słońca. Ktoś poprawia potężną amerykańską flagę, przytwierdzoną do barierki. Jestem w The Registry Room na Ellis Island. W miejscu, gdzie 12 milionów imigrantów zaczynało swoje życie w Ameryce. Przede mną ten sam widok, który czekał na przybyszów sto lat temu. Zamykam oczy. Czuję, że coś wisi w powietrzu. Napięcie, niepewność. I strach przed nieznanym. Mieszkanka uczuć, które towarzyły tłumom ludzi stłoczonych na wąskich, drewnianych ławach, ciągnących się od ściany do ściany tuż pod moim balkonem. Ale oprócz strachu, jest w tym miejscu jeszcze coś. Nadzieja. To ona pchała w daleką drogę podróżnych uciekajacych przed prześladowaniem, wojną ale przede wszystkim biedą.
Próbowałam przejść tą drogę, którą przebywali nowi imigranci na początku XX wieku i nie ukrywam, że ta wycieczka zrobiła na mnie ogromne wrażenie.
Jak wyglądała emigracja do USA?
Ellis Island- to dla 12 milionów imigrantów przybyłych do USA pomiędzy 1882 a 1953 rokiem, pierwszy kontakt z Ameryką. Tutaj zatrzymywały się statki przypływające wtedy do USA. Każdy imigrant, stawiający nogę na Amerykańskiej zmieni, musiał przejść kontrolę lekarską. Bogaci pasażerowie klasy I i II badani byli już na statkach i w pierwszej kolejności wpuszczani na ląd. Pozostali, stłoczeni w najgorszej części podkładu, kierowani byli na kontrolę na wyspie.
Imigrantom kazano stać w długich kolejkach, gdzie szybko ich badano. Zaglądano im w zęby i pod powieki, szukając chorób zakaźnych i jakichkolwiek oznak niesprawności. Psychicznej lub fizycznej. Jeśli emigrant był chory, na jego plecach, kredą, zapisywano H,E, lub B. To był kod oznaczający problemy z: sercem, oczami, kręgosłupem. Chorych, których można było wyleczyć, odsyłano do szpitala na wyspie. Wycięczająca podróż, w połączeniu z poważniejszymi dolegliwościami sprawiła, że niektórzy pasażerowie nigdy nie opuścili lecznicy. Na Ellis Island zmarło około 3 tys. osób. Tych, których leczenie byłoby niemożliwe, odsyłano do domu. Rejsu powrotnego przez ocean wielu nie przetrwało.
Zdrowi i sprawni musieli jeszcze przejść rozmowę z urzędnikiem w hali zwanej „The Registry Room”. Ten odnotowywał podstawowe dane. Dzięki temu pozostało wiele śladów o tym kto i kiedy rozpoczął nowe życie w Ameryce. Dzisiaj rekordy zapisane ręcznie, w poprzednich dwóch wiekach, dostępne są online, o czym pisałam tutaj i ciągle aktualizowane. Pozwala to odnaleźć ślady przodków.
Po akceptacji, imigrant przechodził na schody z drugiej części hali, zwane schodami separacji. Tutaj kierował się na lewo, do Nowego Yorku lub na prawo, na stacje kolejową wiodącą w głąb kraju. W tym miejscu rozłączało się wiele rodzin, przyjaciół, zmierzających w różne krańce Ameryki.
Tuż za drzwiami na emigranta czekali wysłannicy lokalnycb firm i przedsiębiorców, oferujący pracę. Nacięższą i najgorzej płatną, ale nowy przybysz, z kilkoma dolarami w kieszeni, bez znajomości języka i kontaktów, nie miał wyboru. Szedł za tłumem, do swojej pierwszej pracy. Byle coś robić. Tak zaczynało się życie wielu naszych pradziadków w Ameryce.
29 listopada 1954 w Nowym Jorku zamknięto centrum imigracyjne na Ellis Island, a jego zadania przejęły konsulaty. Szacuje się, że przodkowie ponad 40 % Amerykanów żyjących obecnie w USA przybyło do kraju właśnie poprzez Ellis Island.
Wielka emigracja wczoraj i dziś
Dzisiaj świat się skurczył. Wszyscy mówimy po angielsku, podróżujemy. Znamy USA z filmów i tv. Decydując się o wyjeździe mamy mniej więcej wyobrażenie o tym, co nas tam zastanie i świadomość w głowie, że przecież zawsze możemy wrócić.
Ale nie wiem, czy 100 lat temu, nie mając pojęcia o świecie, wsiadłabym na statek do Ameryki. Nie wiem czy starczyłoby mi odwagi, żeby na zawsze pożegnać swój dom, rodzinę, przyjaciół i bez znajomości języka, kultury, z kilkoma groszami przy duszy pojechać w nieznane. Jak bardzo zdesperowani musieli być ludzie, żeby się na to decydować? Chyba nie odważyłabym się na emigrację do USA 100 lat temu. A ty?
1 Komentarz
witam. bardzo ciekawy post za który dziękuję. ziemia obiecana… która rozbudza wyobraźnię. czy zdwcydowala bym się na emigrację 100 lat temu? hmmm nie mówię nie- z jednej strony to zapewne wielki stres A z drugiej – ogromną przygoda. Jestem bardziej na tak niż na nie 😉 pozdrawiam