Mówi się, że Polak Polakowi wilkiem. A szczególnie za granicą. Jak to się stało, że te wilki jeszcze mnie nie zjadły?
Tuż po przyjeździe do Stanów, jeszcze zanim rozpakowałam walizkę, dostałam garść porad życiowych od mieszkających tu lata krewnych. Na dzień dobry poinformowano mnie, że najgorzej to pracować u Polaków, lepiej się trzymać z daleka i uważać, żeby cię nie wykiwali. To jeden z pierwszych kubłów zimnej wody, jaki wylewa Ci się na głowę już na początku, kiedy jeszcze nie zdążysz się nawet przebrać po 14 godzinnym locie z 3 przesiadkami. I tak patrzysz na swój cały dobytek, ograniczony do 23 kg bagażu, stojący w przedpokoju i myślisz sobie, że ładnie się ta Ameryka zapowiada. Rodacy przy pierwszej okazji rzucą cię bestii na pożarcie. A podobno wszyscy Polacy to jedna rodzina.
Tak zachęcona na samym początku, zaczęłam swoja przygodę w tym kraju. Mieszkanie udało się ogarnąć w miesiąc. Zgodnie z radami starszych – z dala od polskiej dzielnicy. Moje nowe osiedle to był taki mix kulturowy, mieszanka kolorów, języków i zawodów. I tak po kolei budowaliśmy nową rzeczywistość. Mieszkać już było gdzie, mój (wtedy) narzeczony pracował, więc jeść też było co. Podstawowe potrzeby zaspokojone, to pora na nawiązanie jakiś relacji. Wiadomo, dobrze być we dwoje, ale z czasem dwoje to za mało i potrzeba odskoczni, znajomych, z którymi można pojechać na wycieczkę, czy wypić wino i poplotkować. Ale gdzie ich znaleźć? I tak ni z tego ni z owego, na jednym z portali społecznościowych odzywa się do mojego lubego Polak, mieszkający 30 minut od nas. Społecznościówka poświęcona pracy i karierze, więc rozmawiają na tematy czysto zawodowe. Od słowa do słowa okazuje się, że jesteśmy w podobnym wieku, wszyscy pochodzimy z południa Polski, a on z żoną znaleźli się w USA na takich samych zasadach jak my. I tak nawiązuje się znajomość. Przez jednym znajomych poznajemy kolejnych. Spędzamy ze sobą coraz więcej czasu i widzimy coraz więcej podobieństw. Po kilku miesiącach okazuje się, że wcale Ci Polacy nie tacy straszni jak nam mówiono. Udało nam się znaleźć igłę w stogu siana i spotkać fajnych ludzi, z którymi lubimy, a nie musimy spędzać czas. A może to my tak wybitnie szczęśliwie trafiliśmy?
Nie mogę powiedzieć, że Polonia jest zła i niedobra. Prawda jest taka, że najlepiej rozumiem się z ludźmi, którzy tak jak ja wychowali się w polskich realiach, czują moje poczucie humoru i śmieją się z tych samych dowcipów. Wiemy, na ile możemy sobie pozwolić w żartach. Nie musimy się zastanawiać, jak w przypadku rozmowy z Amerykanami, czy nie chlapnęliśmy za dużo. Wiesz, są takie żarty i żarciki, które zrozumie Polak, Czech, Rosjanin, ale Amerykanin uzna je za obraźliwe. Nie będę przytaczać tutaj przykładów. Użyj wyobraźni ;). I nie chodzi tu tylko o wiek, bo przecież nie raz zdarzyło mi się rozmawiać z dziećmi polskich emigrantów, ale urodzonymi już w Stanach. Tak, mówią dobrze po polsku, często znają historię, ale wystarczy rzucić jakąś anegdotką z polskich realiów i już nie rozumieją o co mi chodzi. Działa to też w drugą stronę. Ja nie znam się na wielu zawiłościach amerykańskiej szkoły, zasadach panujących w stanowych akademikach i tak się rozmijamy. Pewnych rzeczy, różnic kulturowych nie da się przeskoczyć. Przynajmniej mi na razie się nie udało.
Jak to się dzieje, że o Polonii mówi się tyle złego? Nie wiem, ale podzielę się z Wami swoją hipotezą, która na pewno nie wszystkim się spodoba. Myślę, że takie stereotypy wyrobiło sobie i przekazuje pokolenie, które do USA przyjechało kilkanaście, kilkadziesiąt lat temu. Pokolenie nauczone, że aby dobrze żyć, trzeba kombinować, lawirować pomiędzy zawiłą sytuacją imigracyjną, walczyć o lepszą pracę, perspektywy, mierzyć się z barierą językową. A przy tym stwarzać pozory i uważać, żeby o nas tylko dobrze mówiono. Każdy musiał myśleć o sobie, czasem nawet kosztem sąsiada. Inne czasy, inne wyzwania i inne zachowania, często przewiezione jeszcze z poprzedniego ustroju. Wszystko co słyszałam złego o Polonii pochodziło, albo dotyczyło starszego od nas pokolenia. Być może dlatego, że musieli wkładać więcej wysiłku w codzienne życie. A być może, to czysty przypadek, że mi się udało znaleźć Polaków, których po prostu lubię i mogę zaufać, a którzy nie raz bezinteresownie mi pomogli, szczególnie w sprawach imigracyjnych.
Co jeszcze zapewnia mi dobre relację z Polonią? To proste, nie ze wszystkimi Polakami, których tutaj spotykam utrzymuję stały kontakt. Z jednymi bardziej przypadamy sobie do gustu, z innymi mniej. Nie muszę lubić wszystkich i nie wszyscy muszą lubić mnie. Mało obchodzi mnie co ktoś sobie o mnie myśli, a wiele rzeczy mnie po prostu nie interesuje, bo nie mają żadnego wpływu na mnie. Zajmuję się głównie swoim życiem i życiem swoich najbliższych. Tylko w jednej sytuacji włącza mi się czerwona lampka – gdy widzę, że ktoś mi zazdrości. Wtedy automatycznie kontakt się urywa. To jedna z niewielu wad, których nie toleruję. Ja nikomu nie zazdroszczę i myślę, że moi znajomi mi też nie zazdroszczą. Dlaczego? Bo wszyscy żyjemy na podobnymi poziomie, jeździmy podobnymi samochodami, wakacje spędzamy w podobny sposób, pracujemy w zawodach, które dają nam satysfakcję. Jesteśmy w tym kraju na takich samych zasadach i każdy z nas wydreptywał swoją amerykańską ścieżkę w podobny sposób. Nikt nie ma podstaw, żeby zazdrościć, bo każdy ma podobnie. Może to jest przepis na sukces w relacjach międzyludzkich? Nie zazdrościć i nie interesować się za dużo?
Sposób na dobre relacje z Polonią? Trzymaj się z tymi, z którymi chcesz i lubisz się trzymać. Nie mam zamiaru zmuszać się do niczego. Ty też nie musisz. I nie ma co narzekać, że wszyscy źli i niedobrzy. Ktoś Ci nie pasuje? To się z nim nie spotykaj. Masz jeszcze kilka miliardów innych ludzi do wyboru. Spróbuj się z zakolegować z kimś innym.
A Ty jakie znasz opinie o Polonii? Masz jakieś doświadczenia?
2 komentarze
Ludziska na całym świecie sa tacy sami.Jedni wspaniali a inni przysłowiowe taborety.
Miałem właśnie takie doświadczenia. Kiedy łobuz jeden zostawił mnie z plecakiem na drodze i z lewym czekiem w garści to znów jego sąsiadka zawiozła mnie z Wisconsin Dells do Chicago za darmo.Powiedziała tylko, że sama była w takiej sytuacji kiedy rodzina wygnała ja na bruk i wie jak to jest i dlatego mi pomaga.Skwitowała całą sytuację tak – w sumie to czekałam kiedy ten drań was się pozbędzie.I na pewno wcisnął wam czeki biznesowe.Ale my go załatwimy bo ja „skaszuję” je przez moje konto. Tak właśnie jest, że trzeba otaczać się ludźmi dobrymi…choć nie zawsze jest to łatwe
Historia jak z filmu …