Spalone samochody, splądrowane sklepy, okradzione restauracje. Takie obrazki ze Stanów oglądasz od kilku dni. A jak to wygląda w mojej okolicy?
Mówiąc o tym co dziś dzieje się w USA, warto przypomnieć sobie nieco o historii Afroamerykanów i korzeniach rasizmu. W tym celu odsyłam Cię do tego wpisu.
Początek
To co dzieje się dzisiaj w Stanach jest bezpośrednim następstwem wydarzeń z 25 maja tego roku mających miejsce w Minneapolis w stanie Minnesota na północy USA. Wtedy policja wezwana została do jednego ze sklepów, gdzie podejrzewano, że klient – Afroamerykanin George Floyd chce zapłacić fałszywym banknotem $20 za papierosy. Ważne jest tutaj słowo “podejrzewano”. Jeden z policjantów Derek Chauvin po skuciu Floyd’a w kajdanki, przez kilka minut przyciskał kark aresztowanego kolanem do ziemi. George powtarzał, że nie może oddychać, ale nie pozwolono mu się uwolnić z tej pozycji. Na miejscu było jeszcze 3 innych funkcjonariuszy, którzy pomagali trzymać podejrzanego i przyglądali się zajściu. Wszystko nagrywali przechodnie. Po kilku minutach aresztowany zmarł. Nagrania obiegły sieć, policjantowi postawiono zarzuty morderstwa, a pomagającym mu funkcjonariuszom zarzuty pomocy i podżegania do zbrodni. I tu moim zdaniem trzeba temat zostawić do dalszego wyjaśnienia. Od tego jest prokuratura, FBI, które zajęło się sprawą i sąd. To oni są od wyroków. Bo ja i ty wiemy tylko tyle, ile przeczytaliśmy w Internecie, albo zobaczyliśmy w TV.
Protesty…
Całe zajście wywołało protesty w mieście, które później rozlały się po całym kraju. Początkowo były to pokojowe manifestacje przeciwko rasizmowi i nadużywaniu władzy. Jednak z czasem, gdy do grup protestujących dołączały tysiące ochotników, ciężko było zapanować nad tłumem, jego złością, energią tłumioną przez kilka miesięcy kwarantanny. Efekt – zamieszki, kradzieże, splądrowane sklepy, podpalone samochody, aresztowania, urazy i śmierć kilkunastu osób.
…i zamieszki…
Jak zawsze znajdą się tacy, którzy przy okazji zamieszania chcą coś wyciągnąć dla siebie. Bo jak inaczej interpretować okradanie sklepów, plądrowanie bankomatów, grabieże w restauracjach? Czy to są protesty? Przeciw czemu? Przeciw ludziom, którzy od zera budowali swoje biznesy i starają się podnieść po kilku miesiącach kwarantanny i kryzysu? Pewnie dziwicie się, dlaczego policja nie reaguje. Nie wiem, ale mam swoje teorie. Napięcie i tak jest już ogromne, wystarczy iskra, żeby doprowadzić do wybuchu. Podejrzewam, że policja stara się uspokajać, a przynajmniej nie zaogniać zamieszania. Wystarczy jeden strzał ze strony policjanta i taka sama odpowiedź może nadejść od protestujących, bo wiele osób w Stanach ma broń. I co wtedy? Kompletna anarchia? Strzelaniny na ulicach? Wojna domowa? Tylko kto przeciw komu? Nie zapominaj, że zamieszki to jedno, ale oprócz nich w dalszym ciągu odbywają się pokojowe protesty przeciwko przemocy. I tych wszystkich ludzi nie można wrzucać do jednego worka.
Rozboje w miastach
W pobliskiej Filadelfii, podobnie jak w Nowym Jorku i dużych miastach USA jest źle. Wprowadzono godzinę policyjną, by utrzymać ludzi w domach, ale to nic nie daje. Kto będzie egzekwował taki przepis, jeśli na ulicach, pomimo zakazu, jest 10 razy więcej uczestników niż policjantów? A policjanci to też ludzie, mają swoje rodziny i chcą bezpiecznie wrócić do domów. Od kilku dni widuję sceny jak z filmów katastroficznych: podpalane samochody, okradane sklepy, koktaile Mołotowa rzucane w policjantów i gumowe kulki w drugą stronę. To brutalne obrazy, które docierają do mnie z mas mediów.
Jak to wygląda u mnie
Na moich przedmieściach nic takiego nie zauważyłam. Owszem, wczoraj odbywała się manifestacja przeciw rasizmowi i nadużywaniu władzy. Kilkaset osób przeszło z transparentami jakiś kilometr, wręczyli petycję burmistrzowi lokalnego Township (coś jak gmina) i rozeszli się do domów. I tak wygląda protest. Nie ma nic wspólnego z plądrowaniem i anarchią.
Co będzie dalej?
Nie wiem jak sytuacja się rozwinie. Na razie o tym, jakich środków używać decydują lokalni samorządowcy, burmistrzowie miast, którym podlega policja. Czy do akcji zostanie aktywnie włączone wojsko? Czy mieszkańcy miast sami będą pilnować swojej własności? W niektórych dzielnicach, sąsiedzi już teraz organizują się w grupy chroniące małe biznesy i deklarujące gotowość do obrony wszelkimi możliwymi sposobami. Czy emocje opadną z biegiem czasu? A może komuś zależy na tym, by zamieszanie trwało? Dużo pytań i odpowiedzi brak. Czas pokaże. Ja po raz kolejny cieszę się, że do życia wybrałam sobie to miejsce, w którym jestem. Na razie jest tutaj bezpiecznie i spokojnie, bo nikomu nie zależy na tym, by niszczyć własność sąsiada. Problem może pojawić się, jeżeli przyjdzie ktoś z zewnątrz zamącić nasz spokój. Ja mocno wierzę w to, że do tego nie dojdzie.
A ty co myślisz o tej sytuacji?